15 sty 2008

Karczowanie krzaczorów

Oj wa woj! Mój blog zarósł niczym las tropikalny. Właśnie uświadomiłam sobie, że w okienku „Najnowsze zdjęcia” wyskakiwały slajdy z wycieczki na południe Izraela, która była ponad miesiąc temu. Całe szczęście już załadowałam tam nowe fotki z podróży do Jordanii i tamte stare już nie straszą nieaktualnością.

Minął też już miesiąc odkąd napisałam coś treściwego! Po 3 miesiącach w Izraelu tak wsiąknęłam w kulturę tego kraju, że mój zmysł obserwacyjny znacznie się stępił. Chyba kiepski byłby ze mnie antropolog kultury…

Ale co ja poradzę na to, że przyzwyczaiłam się do tylu izraelskich zwyczajów?

Na przykład do nieprasowania ciuchów. Tutaj mało kto używa żelazka. Tak naprawdę, to żelazko ostatnio widziałam w Polsce.

Albo do tego, że autobusy przyjeżdżają, kiedy chcą i jeździ się nimi „na czuja”, a nie według rozkładu. I że od piątkowego popołudnia do sobotniego wieczoru po prostu znikają z ulic.

Sprawdzania toreb na każdym kroku to już nawet nie powinnam wspominać, bo to coś tak oczywistego, że wchodząc do sklepu automatycznie rozsuwam zamek plecaka.

Faceci w jarmułkach też już przestali robić na mnie wrażenie. A na początku mnie trochę intrygowali.

Krzaczkowaty alfabet czytany od prawej do lewej też jest już częścią mojego świata.

Obecności żołnierzy (szczególnie w środkach masowego transportu – w każdym autobusie spotyka się przynajmniej ze dwóch ludzi w mundurach) też już prawie nie zauważam, no chyba, że są wyjątkowo przystojni – a przeważnie są – albo jak mi się jakiś karabin wbije w biodro albo obije o kolano (tak jak ostatnio w pociągu, kiedy zasnęłam i obudziłam się z bronią na kolanach – żołnierz siedzący naprzeciwko strasznie się rozpychał).

Co ja zrobię, kiedy wrócę do Polski i zacznie mi tego brakować?

Brak komentarzy: