7 lip 2007

Polska dla Polaków?!

Przeczytałam dziś artykuł Piotr Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego pt. „Polska dla Polaków”. Artykuł ukazałsię w poniedziałkowym Dużym Formacie, można go też przeczytać w Internecie .

Bardzo mnie dotknęło to, jak nieciekawie wyglądają stosunki polsko-izraelskie, jeśli popatrzymy na to z poziomu szarego człowieka, a nie „relacji międzynarodowych”, „wymiany kulturalnej”, dyplomacji.
Nie chcę tu dochodzić, czy trudności, jakie piętrzą się przed Żydami, chcącymi odzyskać polskie obywatelstwo, to wynik prawnego bałaganu, bezduszności urzędników czy strachu lub antysemityzmu. Mam zbyt słaby wgląd w całą tę sytuację i nie mam zamiaru budować własnej teorii na podstawie jednego artykułu.
To, na co pragnę zwrócić uwagę to wielka przepaść ziejąca między tym, co się dzieje „na górze”, a tym, jak to się przekłada na życie zwykłego obywatela. W przemówieniu z 26 czerwca 2007 roku, podczas uroczystości wmurowania aktu erekcyjnego Muzeum Historii Żydów Polskich nasz prezydent mówił: „…Istnieje dzisiaj potężne, choć niewielkie państwo Izrael. Istnieje wielka diaspora żydowska w Stanach Zjednoczonych i w wielu innych krajach, odradza się w Polsce, czy, można powiedzieć, się już odrodziła kiedyś bardzo liczna, dziś już niestety nieliczna żydowska społeczność. Myślę, że dla was wszystkich, ale także dla nas, Polaków, to muzeum jest wielką szansą na przełamywanie wzajemnego braku wiedzy o sobie z jednej strony i na coraz głębsze pojednanie po drugiej. Pamiętajmy o naszej wspólnej historii".
Brzmi pięknie! Zgadam się i popieram, sama przecież będę zaangażowana w to „przełamywanie wzajemnego braku wiedzy o sobie z jednej strony i na coraz głębsze pojednanie po drugiej”. Tylko że to łamanie barier to walka z wiatrakami, jeśli moje państwo nie ma zamiaru zdemontować barier prawnych i wciąż posługuje się uchwałą Rady Państwa z 1958 roku "o osobach wyjeżdżających na pobyt stały do państwa Izrael". I gdzie tu ta głośna dekomunizacja?! Łatwiej zmieniać nazwy ulic niż stanowić rozsądne prawo.
Cóż pozostaje? Nie oglądać się na rząd, tylko robić swoje i na własnym podwórku zabiegać o porozumienie i pojednanie. Myślę, że zawsze warto się troszczyć o szacunek do drugiego człowieka, nawet gdyby to była walka z wiatrakami. Utwierdzam się w tym przekonaniu, kiedy czytam takie relacje jak relacja pani Jachet Liberson, jednej z Ocalonych:
„Najpierw nas trzymali na ziemi, a potem wszystkich do piwnicy. To było pomieszczenie na jakieś sto osób. Nas tam weszło trzysta. Staliśmy jak śledzie upakowani. Esesman zatrzasnął drzwi i zrobiło się ciemno. I tak to zostało na 12 dni i nocy. Najpierw ludzie płakali, klęli, jęczeli, ktoś krzyczał, ktoś się modlił, potem było coraz ciszej. I na koniec tylko cisza. Jak dwunastego dnia esesman drzwi otworzył i krzyczy: "Raus!", to nikt się nie ruszył. Ludzie pomarli, stojąc. Masa stojących trupów była. Obsikanych, obesranych, śliskich jak glisty... Przeżyli ci, co stali twarzą do jednej ściany. Brata poznałam tylko po tym, że był mały, bo twarzy nie było widać. Byliśmy kupą zgnilizny.”
Bez komentarza.

3 komentarze:

nadzic pisze...

Wstrząsająca opowieść. Może da komuś do myslenia.Zwłaszcza władzy

Gojka pisze...

Mi ta opowieść uświadamia, jak bardzo warto być wdzięcznym za najzwyklejsze rzeczy...

Gojka pisze...

Nawiasem mówiąc: muszę się przygotować na bezpośrednie słuchanie tego typu wstrząsających opowieści, bo zapewne poznam wielu ludzi, którzy przeżyli podobne piekło...