16 gru 2007

Bliskie spotkania trzeciego stopnia z konfliktem izraelsko-palestyńskim cz.1 Miasto-widmo

Jerozolima, jak już pisałam wcześniej, jest miastem różnorodności i spotkania czy też może starcia się zwyczajów wschodu i zachodu, religii żydowskiej, chrześcijańskiej i muzułmańskiej. Natomiast tam, skąd wróciłam przed paroma godzinami, relacje między narodami, religiami i kulturami, a ściślej rzecz ujmując między Żydami i Palestyńczykami, można streścić w słowie: oddzielenie. A miejsca, w których byłam leżą tylko 20-30 minut drogi od wielkokulturowej, kolorowej i hałaśliwej Jerozolimy. Mam na myśli Hebron i Betlejem.
Hebron. 160-tysięczne miasto. W dziewięćdziesięciu kilku procentach zamieszkane jest przez Palestyńczyków; resztę stanowią żydowscy osadnicy, w większości religijni ortodoksi. Jako miejsce, gdzie pochowany jest Abraham – otaczany czcią przez wyznawców wszystkich trzech religii monoteistycznych, Hebron był przez setki lat miejscem pielgrzymek i modlitwy. Przybywali tu turyści i wierni, wokół centrum kwitł handel, było życie i ruch.
Dziś Hebron to miasto-widmo. A przynajmniej jego centralna część, pozostająca pod kontrolą izraelską (strefa H2). Po pustych ulicach hula wiatr. Powybijane szyby. Pozamykane sklepy. Zamurowane bramy. Zapieczętowane drzwi domów i zakratowane okna. Po serii ataków terrorystycznych na żydowskich osadników podczas drugiej Intifady, Izrael nałożył na zamieszkujących miasto Palestyńczyków ciężkie sankcje: zakaz prowadzenia sklepów, zakaz wjazdu samochodem na większość ulic czy wreszcie zakaz pieszego poruszania się po pewnych ulicach. Do tego częste najścia izraelskich patroli i rewizje domów. „Godziny policyjne”, a raczej całe dnie, w których zakazane jest opuszczanie mieszkania. Życie Arabów w Hebronie stało się na tyle nieznośne, że większość opuściła centrum miasta i przeniosła się do strefy H1. Nieliczni, którzy pozostali, żyją w poniżeniu, zmuszani do wchodzenia do domów przez dachy albo okna od strony tych ulic, które nie zostały zamknięte, i noszenia zakupów na plecach ze strefy H2. Bez opieki lekarskiej, bez pracy, często bez elektryczności i wody. W dodatku ciągle narażeni na ataki ze strony izraelskich osadników, którym rzucanie w sąsiadów kamieniami, wybijanie szyb, demolowanie domów czy niszczenie przydomowych ogródków uchodzi bezkarnie.
Przechadzamy się ulicami Hebronu, prowadzeni przez byłego izraelskiego żołnierza z organizacji „Breaking the silence”. Celem organizacji jest nagłaśnianie wszystkich nadużyć, jakich dopuszcza się izraelska armia wobec Palestyńczyków. Jesteśmy jedyną grupą turystów w mieście. Po drodze spotykamy najwyżej garstkę ludzi, głównie izraelskich żołnierzy na posterunkach. Obserwuję ich twarze: młode, bywa, że wręcz dziecięce, czasem bardzo smutne. Ten drobniutki, najwyżej dwudziestoletni żołnierz z fioletowym beretem i karabinem wielkości połowy swojego ciała jest tu od trzech miesięcy. Czym zajmuje się oprócz patrolowania ulicy? Jakie doświadczenia ma na koncie? Jak wyglądają jego kontakty z Palestyńczykami? Czy ma na sumieniu coś, czego się wstydzi? Czy po kolejnych trzech miesiącach będzie tym samym człowiekiem, którym był przed wstąpieniem do armii?
Czy…?

C.d.n.

Brak komentarzy: