1 gru 2007

Codzienność

Wychodzę rano na spacer, mając na sobie koszulkę z krótkim rękawem. Idę w stronę Parku Jarkońskiego. Wkoło spokój, na ulicach niewiele samochodów. Po drodze napotykam kilka Filipinek: jedna pcha przed sobą wózek inwalidzki z niepełnosprawnym dzieckiem, druga prowadzi pod rękę starszą panią, gdzie indziej kolejna bawi się z dzieckiem na placu zabaw.
Filipińczycy są bardzo niepozornym, trochę niepasującym do reszty, ale i bardzo ważnym elementem izraelskiego krajobrazu. Przyjeżdżają tu sprzątać albo opiekować się dziećmi i starszymi osobami, czasem zostawiając na długie miesiące albo i lata swoje rodziny, mężów, żony, małe dzieci. Przyjeżdżają zarobić godziwe pieniądze, których nigdy nie byliby w stanie zdobyć w swoim kraju. Przyjeżdżają bez większej nadziei na to, że uda im się tu zostać na stałe, dostać obywatelstwo, sprowadzić rodzinę. Chociaż wszyscy ludzie, z którymi rozmawiałam, wyrażali się bardzo ciepło o Filipińczykach, to jednak sprawa przyznawania obywatelstwa tym ludziom, którzy z jednej strony mieszkają tu od lat i są bardzo potrzebni, a z drugiej strony różnią się pochodzeniem i wyznawaną religią, jest bardzo paląca i kontrowersyjna. Zresztą, co tu nie jest palące i kontrowersyjne… czasem odnoszę wrażenie, że na tym niewielkim kawałku lądu każda najdrobniejsza wątpliwość może być rozdmuchana do skali konfliktu światowego.
Ale kiedy wkoło jest tak spokojnie i zielono, kiedy spaceruję i podziwiam kwitnące krzewy i palmy, maleńkie obłoczki na błękitnym niebie, nie potrafię uwierzyć, że jestem w tym samym kraju, który we wszelkich relacjach telewizyjnych pokazywany jest jako miejsc ulicznych starć, bombardowań, wyjących karetek, rozbitego szkła i rozlanej krwi.
Nie mogę też uwierzyć, że dziś jest pierwszy grudnia. Jak to?! Czy można tak po prostu wyjść sobie na dwór grudniowym rankiem w koszulce z krótkim rękawem? Jak to?! Grudzień bez śniegu, zimna i świątecznej dekoracji? I z normalnymi zajęciami na uczelni w Wigilię Bożego Narodzenia, pierwszy i drugi dzień Świąt, w Sylwestra i Nowy Rok?
Szczerze mówiąc, zaskakująco szybko się przyzwyczaiłam do tego „innego porządku”. Do tego, że zamiast Bożego Narodzenia będzie obchodzona Chanuka, zamiast weekendu jest szabat (albo „koniec tygodnia”, „sof szawua” – hebrajski na swoje własne słowo na „weekend”), a niedziela to normalny dzień pracy.
Kiedy wychodzę na spacer po raz drugi, popołudniu, na boisku w małym parku między blokami w jednej z bogatszych dzielnic Tel Awiwu, jakieś wyrostki grają w piłkę nożną. Pokrzykują coś do siebie. Przystaję, bo nie mogę uwierzyć: krzyczą do siebie po arabsku! Muzułmanie. Palestyńczycy. Parę kroków dalej żydowskie dzieciaki w wieku przedszkolnym bawią się na karuzeli na placu zabaw. Ot, tak po prostu…

Brak komentarzy: