25 lis 2007

Piekło / niebo

Piekło
W piątkową noc miałam okazję przekonać się, jak wygląda nocne życie w Tel Awiwie... Musze przyznać, że nie jestem zachwycona. Co prawda ten mój obraz nocnego Tel Awiwu jest bardzo cząstkowy i subiektywny, ale jestem tak zdegustowana tym, co zobaczyłam, że pewnie to wyobrażenie przez długi czas się nie zmieni.
A więc, jak wyglądał klub – przeciętny klub, w centrum miasta – w którym spędziliśmy piątkowy wieczór?
Nie było jak tańczyć – bo taki wynalazek jak parkiet jest tu nieznany (a przynajmniej nie w tych klubach, do których jest bezpłatny wstęp) i jedyne miejsce to tańca jest między stolikami. W piątkowy wieczór przychodzi masa ludzi. Taniec przypomina przepychanie się między stoiskami na szuku* w piątkowe przedpołudnie…
Nie było też jak posiedzieć i porozmawiać – bo przekrzykiwanie się w tym tłumie i hałasie jest naprawdę trudne.... Zresztą ze znalezieniem miejsca do siedzenia też nie najłatwiej.
A przede wszystkim – nie było jak oddychać. Dym, dym, dym… Mimo że 2 tygodnie temu wprowadzono nowe prawo, zakazujące palenia w klubach, na razie ten przepis pozostaje na papierze. Dym jest wszędzie – wsiąka w ubrania i we włosy, a co najgorsze – w oczy. Jestem zupełnie nieprzyzwyczajona do palenia, więc ciągle łzawiły mi oczy.
To miejsce kojarzyło mi się z piekłem. Bardziej się tu zmęczyłam niż odprężyłam. Naprawdę nie rozumiem, jak tylu młodych ludzi z własnej woli przychodzić w takie miejsce… Zdecydowanie bardziej podobała mi się kibucowa dyskoteka sprzed dwu tygodni. Trochę zalatywało tam oborą (dosłownie, krowy były kilkadziesiąt metrów dalej), ale przynajmniej było czym oddychać i gdzie potańczyć. No i muzyka była w kibucu świetna – stary rock, jak w czasach liceum.
To dziwne, ale w ten piątkowy wieczór, czułam się w telawiwskim klubie bardziej obco niż w samym środku ultraortodoksyjnej jerozolimskiej dzielnicy Mea Szarim. Chociaż też nie potrafię do końca zrozumieć, jak można nosić wstrętnie niemodne pejsy, czarne ubrania i ciepłą futrzaną czapę w tej strefie klimatycznej… Jednak gdybym miała wybierać między szabatem w Mea Szarim a nocnym życiem w Tel Awiwe, to pewnie wolałabym piątkowy wieczór spędzić, tak jak to robią ortodoksyjni żydzi: modlitwa w synagodze, wspólna kolacja, śpiewanie przy stole, spacer z rodziną… Swoją drogą, to naprawdę niesamowite, że w tym samym kraju, w tym samym narodzie, mogą istnieć dwa tak różne światy: świat ludzi wyemancypowanych, wyzwolonych, zatopionych w zabawie, nieznających granic, i świat religijnych konserwatystów, żyjących dokładnie tak, jak ich dziadkowie, pradziadkowie i prapradziadkowie.

Ciąg dalszy, „Niebo” – jutro!

*Szuk to po prostu targ.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Marta, bo w klubie sie czlowiek bawi, a nie konwersuje.
Swoja droga: tez wole Mea.
A jak mozliwe, ze w jednym kraju kluby i ortodoksi? Chyba najlepiej objasnil to kochany o. Olivier: Izrael to panstwo paradoksow.

ps.ja tam uwazam, ze pejsy sa po prostu super!